Blog
-
what I’ve done
Ostatni dzień wakacji spłynął deszczem. Rozdzwonił się telefonami, mailami sypnął i wypełnił po brzegi zadaniami. Potem przeklinał w korku, przepychał się przez tłumy przy stoiskach z wyprawką i przestępował z nogi na nogę w kolejkach do kas w supermarkecie. W pracy znów poczułam ukochany, podszyty stresem dreszcz. Ten dobry natłok, to uczucie, jak ostatnie sekundy wysmykują się z koniuszków palców, ciągły ruch. Uwielbiam, gdy się dużo dzieje. Odhaczając kolejne zadania, mam takie złudne poczucie, że zapanowałam nad chaosem tego świata.
-
the recluse
Zmarznięte poranki, pachnące mgłą o smaku kruszonego lodu powoli ściągają mnie cięższym obuwiem na ziemię. Kończy się czas pomieszkiwania w domu rodzinnym, mieszkanie tymczasowe już prawie gotowe. A z nim czas na wypracowanie nowego rytmu i innych systemów, dostosowanie się do innych i wyprostowanie krnąbrnego charakteru. Po obu stronach są obawy, o wiele bardziej na miejscu, niż ten regał na książki w końcu pokoju. Będziemy uczyć siebie na nowo i od nowa w nowych układach i zależnościach. Jest we mnie całkiem sporo ekscytacji i pozytywnej pewności, że wkomponuję się w rodzinny portret, choć pewnie będę trochę odstawać. Tak naturalnie, jak zawsze odstaję w relacjach międzyludzkich.
-
małe rzeczy
Przeżywam właśnie coś na kształt szoku kulturowego. Zwyczajne, małe rzeczy jawią mi się, jak wybuchy fajerwerków i niewyobrażalne szczęście.