czekając na trzęsienie ziemi
Czekam na choćby lekkie drżenie ziemi. Na razie drżą mi tylko palce i głos, gdy próbuję wydobyć z siebie choć słowo.
Być może – na pewno tak – wymawiam to życzenie w bardzo złą godzinę i niebawem będę przeklinać siebie w duchu i me myśli niepokorne.
Bo jeśli ziemia zadrżałaby choćby lekko, to skupiłabym się na tym drżeniu i trzymaniu stóp silnie na podłożu, a nie na swoich palcach i głosie, tak cichym i do mnie niepodobnym, jakby wydobywał się z zupełnie innego ciała i wymawiał słowa pomyślane inaczej. Mogłabym wtedy, z zupełnym spokojem, przestać budować w pocie czoła obrazu siebie spokojnej, pewnej i mocno osadzonej. Mogłabym nie myśleć o tym, jakie wrażenie sprawiam, tylko je potwierdzić czynem.
Tęsknię za ruchem, pędem, balansowaniu na granicy terminów. Chcę mieć zajęte koniuszki palców wstukiwaniem przeróżnych zdań i stopy zmęczone bieganiem z jednego pokoju do drugiego. Chcę opadać po całym dniu ciałem zmęczonym lecz usatysfakcjonowanym wysiłkiem i poczuciem, że znów dałam z siebie tyle, ile mogłam najwięcej.
I egocentrycznie chcę, by wiedziano, że do mnie można, jak w dym. Ze wszystkim.
Nie wyleczę się z mojego pracoholizmu i perfekcjonizmu. Już nawet nie próbuję.
Dlatego czekam na choćby lekkie drżenie ziemi.
4 komentarze
Nika
A ja Ci mówię próbuj.Trenuj i lecz się. Bo się wypalisz, a łatwopalna jesteś:)Znam to.Mi się powolutku udaje zmienić:)
Katie
"Lecz się" 😀 uwielbiam to sformułowanie 😀
U mnie dziś zadrżało i pierwszy raz od dwóch tygodni poczułam się znów w swojej skórze 🙂
paczucha
Też lubię tempo, ruch, pośpiech, marazm mnie męczy.
Katie
Mnie tak samo. Nie lubię takiego zmęczenia.