Bez kategorii

czekając na trzęsienie ziemi


Czekam na choćby lekkie drżenie ziemi. Na razie drżą mi tylko palce i głos, gdy próbuję wydobyć z siebie choć słowo.
Być może – na pewno tak – wymawiam to życzenie w bardzo złą godzinę i niebawem będę przeklinać siebie w duchu i me myśli niepokorne. 
Bo jeśli ziemia zadrżałaby choćby lekko, to skupiłabym się na tym drżeniu i trzymaniu stóp silnie na podłożu, a nie na swoich palcach i głosie, tak cichym i do mnie niepodobnym, jakby wydobywał się z zupełnie innego ciała i wymawiał słowa pomyślane inaczej.  Mogłabym wtedy, z zupełnym spokojem, przestać budować w pocie czoła obrazu siebie spokojnej, pewnej i mocno osadzonej. Mogłabym nie myśleć o tym, jakie wrażenie sprawiam, tylko je potwierdzić czynem.   
Tęsknię za ruchem, pędem, balansowaniu na granicy terminów.  Chcę mieć zajęte koniuszki palców wstukiwaniem przeróżnych zdań i stopy zmęczone bieganiem z jednego pokoju do drugiego.  Chcę opadać po całym dniu ciałem zmęczonym lecz usatysfakcjonowanym wysiłkiem i poczuciem, że znów dałam z siebie tyle, ile mogłam najwięcej.
I egocentrycznie chcę, by wiedziano, że do mnie można, jak w dym. Ze wszystkim.
Nie wyleczę się z mojego pracoholizmu i perfekcjonizmu. Już nawet nie próbuję.
Dlatego czekam na choćby lekkie drżenie ziemi.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *