Bez kategorii

enter sandman

Na poduszce, jeden obok drugiego, zamiast pluszowych misiów, ubrane we flanelowe piżamy z odpowiednim graficznym motywem przewodnim, leżą moje lęki. Każdy, co do jednego, chce się mocno wtulić w każdą myśl, która jeszcze nie śpi. 
Znów przewracam się z boku na bok, przetaczam z jednego krańca łóżka w drugi. A lęki rozpychają się, kopią, zabierają kołdrę i wchodzą na głowę. 
Poddaję się i z nabożną wręcz dokładnością przyglądam się im po kolei. A im bardziej któryś przeraża, tym mocniej się wpatruję, przydzielam im realne twarze, barwy głosów i gesty. I nakręcam je jeszcze bardziej, jak pozytywkę z horroru, która nigdy nie przestaje grać.
Można stwierdzić, że to paranoja. Albo intuicja.
Boję się konkretnych ludzi i zdarzeń. Ślepego losu i nieuwagi. Braku skupienia i świadomości. Coś każe mi bać się tego wszystkiego, czego teoretycznie nie powinnam, jakby dawało mi to jakąkolwiek kontrolę. Ergo, obracam we wszystkie możliwe kierunki swoje lęki. A one rosną i wprawiają serce w kołatanie, jakąś niepojętą dla mnie potrzebą wciskania guzika autodestrukcji. 
A przecież wiem, że wystarczy odpuścić, dać im ulecieć. Tylko, gdy zgaszę światło…

 

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *