Bez kategorii

I’m like a bird

Późną nocą oglądam Makrokosmos. Wprawdzie od środka, ale nie ma nic o gołębiach, więc mogę.
Błękitne niebo, u dołu jezioro ukryte w lasach, nad nim przelatuje stado dzikich gęsi. Spokojnie, delikatnie, płynnie.
Pif-paf. Jedna kaczka, druga, trzecia, czwarta leci w dół, prosto w taflę spokojnego jeziora.
 
Myślę sobie, że to przerąbane: dajesz z siebie wszystko, wszystko, co możesz. Pokonujesz własne ograniczenia i spadek sił. Gnasz wciąż do przodu, bo masz cel, bo wiesz, czego chcesz. A tu nagle pif-paf. Nie ma cię. Jeden debil z drugim oddaje prosto do ciebie celny strzał. Nie masz na to wpływu, nic nie możesz zrobić.
 
Inny klucz dzikich gęsi ląduje w europejskim porcie. Kawałek trasy przepłyną, kawałek przejdą. Jedna gęś wchodzi w gęstą smołę. Im bardziej próbuje z niej wyjść, tym bardziej się zatapia. Już nie poleci. Ugrzęźnie w stagnacji.
Myślę sobie, że to dopiero przerąbane.
 
I myślę też (jestem tego pewna), że z dwojga złego, już lepiej dostać strzał znienacka prosto w łeb (lub w serce) podczas pięknego lotu, gdy czujesz wiatr w skrzydłach, gdy widzisz sens i cel, niż wdepnąć w jakąś maź i w rezygnacji wymieszanej z atakami paniki powoli umierać, wiedząc, że już nic przed tobą. I tylko czekasz aż samotność i niemoc zaczną zżerać cię od środka.    

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *