Bez kategorii

incomplete

Paraliżujący strach ogarnia mnie, kiedy siedzę z długopisem nad jakimś dokumentem, który muszę prywatnie podpisać. Ja się od razu chowam i zamykam w sobie. Staję się kompletnie bezbronna. Po przeczytaniu jednego zdania umowy czy oświadczenia mam wrażenie, że czytam w zupełnie obcym sobie języku, dostaję palpitacji serca, ręce mi się pocą a dłonie drżą. Ja się nawet nie staram tego zrozumieć, bo z góry zakładam, że się nie da.

Próba wyjaśnienia czegoś w banku, urzędzie skarbowym, to dla mnie droga przez mękę.
To nie tak, że ja pomstuję teraz na urzędników, bo oni są w stosunku do mnie naprawdę bardzo cierpliwi, ale jak już mi coś tłumaczą, to mam wrażenie, że przeszli na inny dialekt, którego również nie znam.
Od dwóch lat w różnych terminalach zacina mi się karta.
Co robi normalny człowiek w takiej sytuacji? Idzie do banku i wymienia kartę.
Co robi Katie? Tworzy bankomatową mapę okolic, w których przebywa i urządza sobie wycieczki szlakiem bankomatów. 
Wszyscy myślą, że z lenistwa ja do tego banku nie idę. Nie wyprowadzam ich z błędu, wszak głupio się przyznać, że ja się zwyczajnie boję. Bo całkiem prawdopodobne byłoby, że poszłabym po nową kartę a wyszła z tosterem.  Nic przy żadnym okienku nie załatwię, bo zawsze: albo stanę nie przy tym, co trzeba; albo nie rozumiem, o co mnie pytają; albo boję się cokolwiek odpowiedzieć, bo jeszcze odpowiem źle i naślą na mnie jakieś służby czy coś; bo nawet jeśli chciałabym o coś zapytać, to nie mam pojęcia o co, bo ja wszelkiej dokumentacji związanej z ZUSami, USami, bankami mentalnie nie ogarniam. Poza tym przy okienku tracę zdolność mówienia a w głowie jedynie tabula rasa. Wszelkie wizyty w takich instytucjach kończą się zazwyczaj jednym: telefonem do mamy. Mamy w takich sytuacjach też nie rozumiem, więc w rezultacie przekazuję słuchawkę pani z okienka. I one się zawsze potrafią dogadać, a ja po wyjściu z urzędu z załatwioną sprawą najczęściej nie mam pojęcia, co właśnie załatwiłam.

Nijak ma to się do mojego wieku, a tym bardziej ilorazu inteligencji i wielu umiejętności, które szczęśliwie posiadam.

Ja bym nawet bardzo chciała to zrozumieć, ale gdy widzę urzędowy druk, gdy zaczynają dobiegać do mnie pierwsze słowa, choćbym nie wiem, jak bardzo próbowała się skupić, to i tak w głowię słyszę tylko: “lalala” a litery tańczą mi przed oczami kankana. Ja muszę mieć jakiś defekt mózgu w części odpowiedzialnej za tę dziedzinę.

Choć to trudne, to każdego dnia mogę tłumaczyć M-ce świat. Uczyć dobrych manier, alfabetu i malowania pastelami, pokazywać, jak odróżniać dobro od zła.
Mogę zarządzać domem rodzinnym. Opracowywać miesięczne strategie, ustalać priorytety, logistykę i wypełniać wolny czas.
Mogę organizować spotkanie miejskich szych z szychami z zagranicy. Przerzucać tonę firmowych papierów, z których żaden nie jest dla mnie tajemnicą.

Żaden problem.
Ale wypełnienie po L4 oświadczenia do celów wypłaty zasiłku opiekuńczego całkowicie przekracza granice mojego rozumienia czegokolwiek.
Maaamoooo….?
 

4 komentarze

  • eM

    A ja mimo, ze nigdy nie wypelnialam tego blankietu, rozumiem cie w 100%. Tez robilabym wycieczki po bankomatach zamiast wejsc do banku i zalatwic. Tez palpitacji serca dostaje i zastanawiam sie, w jakim jezyku mowia i czy to do mnie w ogole 😉 I niezaleznie czy to w Polsce, czy tutaj.

  • tanya

    A bo tam wszędzie w obcych językach polskich mówią. Na moje szczęście, wszelkie formalności, które za chwilę teoretycznie mnie czekają, załatwiać będą moi rodzice. Oni innymi językami mówią świetnie. Swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, dlaczego w większości instytucjj nie można zwyczajnie używać polskiego.

  • Katie

    Mnie właśnie ostatnio uderzyła myśl, że zawsze w tego typu sprawach wszelkie formalności zrzucam na mamę lub Kubika. A może nadejść taki dzień, gdy będę musiała radzić sobie z tym sama. Obawiam się, że nie podołam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *