kiedy przyjdzie moja jesień
Jesień jest imbirem wkrajanym do herbaty i morelowym swetrem, w którym się topię. Jest grzbietami niewesołych książek i nowym zeszytem na kolejną dawkę wiedzy. Soczystej jak śliwka, z której wieczorem usuwam pestkę stojąc w kuchni otulonej bluesowym dźwiękiem.
Wrzesień jest początkiem starego i czymś nowym. Na przykład blogiem, który powstał 15 lat temu – i tym tłumaczyć można jego niezdecydowanie i burze hormonalne, naprzemienność buntu i egzaltacji.
Wrzesień to spojrzenie przez ramię i krok w tył, do środka. Nowe pomysły na siebie. To zapach, który zapowiada żółknące liście i zamyślenia.
I znów ta pewność, że najważniejsze to być autentycznym, choćby miało to interesować garstkę osób.
Bo znów z letnim słońcem dopuściłam się grzechu pychy, niebezpiecznie decydując za innych, czy coś trafi w ich gusta. Obrysowałam ziemię patykiem i stworzyłam miejsca dla siebie, a potem sama zaczęłam odbierać sobie głos, bo może to niepotrzebne, niemądre, niechciane.
W tę jesień rozumiem tę poprzednią i wszystko to, co między nimi. To nowy rok numerologiczny i wibracja, którą zaczynam czuć jeszcze mocniej. To tłumaczy ten rok wyciszenia, zamykania drzwi zawsze stojących otworem, powracających tematów falą tsunami i to, jak niektóre kwestie po prostu przestają być ważne. To tłumaczy ten, jeszcze większy niż zawsze, zapał ku nowemu.
Był Nów Księżyca w Pannie i rzeczy jawią się takimi jakimi one są. Ze słów odmierzonych precyzyjnie, jak ciecz w probówce, wyłania się obraz ciepła, spokoju i otwartości. Odbijając się w lusterkach innych widzę fakty, których jeszcze nie potrafię przekuć na dobre, bo nadal nie trzymam pewnie artefaktów w dłoni.
I rozumiem już drugi koniec kija. Jestem centrum, ode mnie wszystko wychodzi i do mnie wszystko się zbiega. Nie tylko to co dobre, puchate, co wzmacnia. Ludzkie centrum dowodzenia patchworkiem, które tak dużo (paradoksalnie) omija i na którym skrupia się wszelka niedogodność i niezadowolenie.
Wdychając chłód powietrza wiem, że jeśli sama o sobie nie pomyślę, nie zadbam, to nikt tego za mnie nie zrobi. A jednak zawsze jestem niemiło zaskoczona.
To czas do wewnątrz. Odsiewania tego, co zbędne. Świadomego decydowania o tym, jakie treści przyswajam i jakie sama chcę tworzyć. Jeśli jesteśmy tym, czym się karmimy, to dotyczy to w takim samym stopniu żołądka co duszy i umysłu.
Jesień jest dobrocią i czułością dla siebie samego, otuleniem dobrym słowem, dźwiękiem, kocem. Nie tylko w dniach, gdy rozładowane baterie wszystkich sprzętów współgrają z energią ludzkich, kocich i psich organizmów. Jest chowaniem się w za dużych swetrach i szerokich szalach, jak śliwka pod kruszonką. Czasem dystansu do siebie i czystą oceną sytuacji.
Jesień jest mną. A ja jestem jesienią.
2 komentarze
paczucha
Mój Boże a to już październik. Witaj zatem październikowo Katie
Katie
Witaj 🙂 Wrzesień tak mnie pochłonął, że nie dowierzam, że to już połowa października 😉