małe szczęścia
Ósmego dnia pomyślałam, że jest całkiem miło.
Mroźne powietrze poszczypało moje policzki nadając im kolorytu i przy okazji błysku w oku. W tej scenerii moje włosy są jeszcze ciemniejsze, a usta czerwieńsze i wizualnie znów całkiem blisko mi do Królewny Śnieżki. Emocjonalnie też, bo wysyłam swój uśmiech na cztery świata strony, do ściany przede mną, sąsiadów, psów, które zza zakrętu wpadają pod moje nogi i obcych mijanych na ulicy, którzy dość dziwnie mi się przyglądają. Jeszcze chwila i zacznę śpiewać do sikorek i kaczek.
Nawet w pracy z nieudawanym zdziwieniem stwierdzają: Ty się już drugi dzień z rzędu uśmiechasz. Tak po prostu. Bo ja po prostu w ramach noworocznych postanowień, oprócz tego, że skończę TĘ książkę, posegreguję zdjęcia i m-kowe rysunki i tych z kategorii samorozwoju duchowo-zawodowo-ludzkiego, co się nigdy nie realizują, postanowiłam przekierować choć trochę tej radości, którą noszę w sobie na zewnątrz. Opowiadanie moich niezwykle błyskotliwych żartów samej sobie, jest jednak jakąś stratą dla świata.
Mam świadomość, że to, że jest całkiem miło, to jeszcze konsekwencja działań, które nie zdążyły się skończyć przed 31 grudnia i 2017 wystartował trochę na dokonaniach 2016, ale postanawiam nie być aż tak małostkowa. Poza tym mój wewnętrzny cynizm, świadomość trochę jednak większa niż średnia krajowa sugerują mi, że lepiej to już było, więc niech przynajmniej będzie radośnie.
Ósmego dnia pomyślałam, że nie trzeba zbyt wiele. Kilka przeczytanych stron, earl gray w ulubionym kubku, poranny zapach kawy parzonej w kawiarce, który unosi się między pokojami przez cały dzień, rozmowa z kimś bliskim lub obcym, film lub odcinek ulubionego serialu, szybki spacer i słońce skrzące się w śniegu, który skrzypi pod butami. Może nawet jakiś niewielki wysiłek fizyczny, ale wiadomo – bez przesady. Taniec na bosaka w kuchni do ulubionej piosenki, nierobienie zaległości w codzienności, nieodkładanie na stos wyrzutów sumienia, kilka słów zapisanych odręcznie w zeszycie. Dobra muzyka, mruczenie kota, m-kowy śmiech, jedna łyżeczka nutelli dziennie.
Tylko tyle i aż tyle, by uśmiechać się kilka dni z rzędu, tak po prostu.
2 komentarze
paczucha
Au mnie posucha, uśmiechu brak. Zamarzł.
Kasia serendipity
Niech odwilż szybko przyjdzie. Ja pochwaliłam przed zachodem.