melodia ulotna
Yugen, to taki emocjonalny stan, gdy świadomość wszystkiego, czego doświadczasz jest tak silna, że nie potrafisz jej nazwać. To japońskie pojęcie estetyczne, opisujące to, co trudne do uchwycenia w słowach, to, co niedopowiedziane, nietrwałe i niedopełnione. Warunkiem piękna jest zasugerowanie, że ono przemija.
| O D D E C H
Zanurzam słomkę w płynie, delikatnie dmucham w jej drugi koniec i wypuszczam z niej mydlaną bańkę. Za każdym razem inną. Każda z nich unosi się pod gniazdo żarówki i, wykorzystując pole magnetyczne, zapala lampę.
Oddechem zapalam światło. Bańka pęka, światło gaśnie.
Tak ładnie o efemeryczności i relacji między ludzkim czynnikiem a przedmiotami wokół mówi Anima, instalacja artystów japońskich, o której myślę już ponad tydzień i nadal to myślenie wyściela mnie łagodnością.
Tak ładnie o własnym oddechu, który daje światło innym, myślę ja całując śpiące policzki. A ich oddechy są moim światłem.
Świadomy oddech, delikatność, powietrze łaskoczące dno płuc.
| Z A P A C H
Zaraz po tym gdy spadł deszcz, w miejscach, w których krzyżują się osiedlowe uliczki, jedne z tych, które przemierzasz swym najbardziej zadaniowym krokiem, wyrosły stragany z kobiałkami, w których radość na kilogramy. Krok staje się bardziej sobotni, bo powietrze pachnie teraz truskawkami. Gdy dorzucisz garść poziomek, to wiesz, że właśnie tak pachnie szczęście.
Mija mnie człowiek z psem o różnobarwnych tęczówkach i o twarz rozbija mi się dławiący zapach męskich perfum. Powietrze zapomina truskawkową woń. Głowa nadal pamięta tę efemeryczność i całe ciało spina się w jednej chwili, cała, bo tak pachniał wyższy rangą. W takich chwilach zawsze zaskakuje mnie, jak niektóre sprawy jeszcze we mnie żyją.
Zapach włosów moich córek – wieczorne olejki eteryczne.
I chyba tylko muzyka potrafi tak jak zapach przenosić mnie w różne etapy i scenografie, przesuwać po linii czasu, lokacji i emocji, gdy w jednej chwili mogę znów mieć lat 5 i dziwić się wszystkiemu lub naście i myśleć, że wiem już wszystko, a nie wiem nic.
| P R Ę D K O Ś Ć
Lubię zmiany perspektywy. W kadrach i punktach widokowych, a najbardziej w tworzeniu codzienności. Wymienić ramę w obrazie, przestawić doniczkę, przesunąć mebel albo dwa. Lubię czasem spojrzeć na siebie jak zza węgła. Podejrzeć dziewczynę z dawnych pamiętników.
Prędkość życia jest już zupełnie inna.
Wbrew porom roku i przyzwyczajeniom wieczory zapadają szybciej a poranki nie smakują kawą. Komoda po babci, bardziej podoba mi się w kuchni, talerze lepiej leżą mi na ścianach i jednak bliżej mi zdecydowanie do horror niż amor vacui.
Przez te kilka perspektyw widzę trochę więcej i dlatego jestem posądzana o wymyślanie i trochę wygórowane chciejstwo. A pod moją łagodnością i spokojem, mieszka determinacja, która rzadko kiedy się myli. Momenty decyzyjne są jak wtedy, gdy po raz kolejny przycięłam sobie pasmo włosów zamkiem od kożucha i zamiast związać, bądź chociaż odgarniać włosy, poszłam do fryzjera i poprosiłam: na krótko.
Ulotność, paradoksalnie, zaczepia się najmocniej.