Blog,  introwertzm

more than words

Znacie te słowne wykryślanki, gdzie w gąszczu niby przypadkowych liter chowają się wyrazy? Takie, które mają determinować nadchodzący dzień, miesiąc czy rok?

Przesunęłam wzrokiem po jednej, która twierdziła, że 3 pierwsze słowa, które wyłowi moje oko, są tym, czego potrzebuję, by mój 2020 rok był jeszcze lepszy. A były to: forgiveness, calm, avarness.

Po styczniu dobrym, zaskakującym i tak szybkim, że zaczynam gonić resztki snów o niebieskim skrzeniu, po lutym, który przecież być musiał, w tym nowym dla wszystkich czasie, jestem pewna, że właśnie tych trzech stanów mi trzeba.

| P R Z E B A C Z E N I E

Są jeszcze takie noce, gdy w głowie świta mi niewygodna prawda o tym, że przy silnym poczuciu sprawiedliwości łatwo wpaść w drobny żal, który pączkuje w zależności od nastrojów.

Żal o kontakty, które urwały się nagle, jak łańcuszek z nadgarstka. O filtry ludzkich wyobrażeń o tym, co się wydarzyło lub nie. O niesłuchanie i zapomnienie. O niesprawiedliwość.

Przebaczenie to mocne słowo. Może aż nazbyt, może nieadekwatne. Może wystarczy zwyczajnie odpuścić. Zaakceptować, że mamy swoje opowieści.

Podobno kilku osobom się udało i dobrze sobie radzą.

Ale też przebaczyć/odpuścić sobie. To ciągłe ustawianie się do pionu i to, że wstydzę się [sic!] własnego pisania. Błędy i niestosowności. Wbicie w kokon samokrytyki. I tę bierność, bo po co zawracać głowę światu swoim tekstem, zdjęciem, myślą, sobą…

| S P O K Ó J

Oprócz tatuażu i kilku blizn, noszę na swoim ciele wlepki: neurotyka, osoby wysoko wrażliwej, wreszcie – introwertyka. Ciężko mi się nie przejmować. Nie martwić. Przy natłoku bodźców, wpadam w panikę i zapominam oddychać. Rozbijam się o krawędzie rzeczy-wistości albo o drobiazgi. Czasem wydaje mi się, że wiszę na strzępku siebie, że już wystarczy. Zbieram palcem drobinki kawy z cerat i strzepuję nitkę z płaszcza, bo niekiedy wprowadzają drgania.

Na codzienność przeprosiłam się z matą do jogi.

Paradoksalnie, w sytuacjach granicznych do głosu dochodzi ta racjonalna część mnie (kompletnie zapominam o tym, że i taką posiadam). Pozwalam się sobie bać, pomartwić, a potem temu odejść. I czuję wewnętrzny spokój, zaufanie do siebie i swojej oceny sytuacji. I zawsze zaskakuje mnie, że mimo własnych ograniczeń, potrafię.

Momentami działam impulsywnie i chciałabym móc już, teraz i natychmiast. A jak się nie da to tupię nóżką i szukam dróg na skróty. Czasem do życia trzeba podejść na chłodno, usiąść na ławce i złapać równowagę. Rozwiązania pojawią się same, jak liście pchane przez wiatr. Czasem trzeba wziąć głęboki oddech i poczekać, aż płat czołowy wróci na swoje miejsce. Czasem niemal słyszę głos babci, że co nagle, to po diable. Tylko ja tego diabła ciągle mam w tęczówce oka.

| Ś W I A D O M O Ś Ć

Choćby tego diałba i własnych ograniczeń. Tego, że snujemy różne opowieści. Ale przede wszystkim siebie, swoich granic i przekonań – bo to one rządzą naszym światem, projektują naszą wizje rzeczywistości.

A ile z tych przekonań przejęliśmy od innych?

Wybierać to, co wzmacnia. Nie słuchać złych podszeptów i zasłyszanych opowieści.

Być świadomym tego, że niezależnie od uwarunkowań zewnętrznych, prawdziwą moc i siłę ma to, co nosisz we własnej głowie i w sercu.

2 komentarze

    • Katie

      Odsłanianie się przed innymi, zawsze jest ryzykowne, co nie oznacza, że nie warto tego robić. Paradoksalnie nigdy nie wstydziłam się przed swoimi setkami czytelników. Może dlatego, że wiem, że trafiam w coś, co i w nich żyje i drga. Natomiast już nie tak łatwo mi ze świadomością, że czytają mnie Ci, których znam. Niekoniecznie dobrze. Teraz mierzę się z czymś o wiele większym niż ja, ten blog i setki tekstów, które napisałam. A ten wstyd staje się wyrozumiałą strefą komfortu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *