Bez kategorii

nic zmieszkują demony

Góra, dół, góra, dół.
Huśtam się na swoich emocjach. Raz szybko, raz wolno. 
Śpię pod moskitierą utkaną z moich lęków. Słyszę ich tupot, gdy wybiegają zza zielonej szafy pod łóżko, zaraz po tym, jak zgaszę światło. 
Nie chcę o nich myśleć, bo gdy myślę, to wymyślam. Jak wymyślę, to będzie żyć. Jak będzie żyć, to trzeba będzie skręcić temu kark. Jednym zdecydowanym ruchem. Nie myśleć, nie nazywać, bo w konfrontacjach z własnymi lękami wypadam słabo. Bo trzeba urwać łeb przy samej szyi, a ja nie potrafię. Zawsze istnieje ryzyko, że w miejsce łba odrośnie dziesięć kolejnych. A jeśli nawet nie, to pozostanie fantomowy ból.
Każdy uraz pozostawia bliznę, każda doświadczona emocja pozostawia posmak. Nie ważne, jak bardzo nieustępliwi jesteśmy, to wciąż jest.
Słyszę tupot pod łóżkiem, wychylam się spod kołdry. Może wystarczy zabawić, pomachać grzechotką, wziąć delikatnie w dłonie, obejrzeć uważnie jak motyle skrzydło pod lupą? Ukołysać swoje lęki. Przyjąć je, zaakceptować, a potem wypuścić, zdmuchnąć z dłoni i pozwolić rozwiać się w powietrzu, jak dym.
Kiedyś napisała mi: Uwierz w swą możliwość. Jest piękna. Dziś zaczynam wierzyć i zaczynam bać się swojej możliwości. Brak wiary bardzo łatwo może zmienić się w opór.

Największe lęki rodzą się z niewiedzy. Z niczego.
Kołyszę wielkie, przestraszone nic, a one ulatują.

12 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *