
nocnym pociągiem aż do końca świata
– Zimno ci? – w tym pytaniu było więcej zdziwienia niż troski. W wąskim korytarzu tłoczyła się około setka rozgadanych młodych ludzi, których ciała i oddechy podnosiły temperaturę powietrza, na tyle skutecznie, że nawet stare mury budynku nie chłodziły tak, bym mogła drżeć. Ale drżałam. Z każdą chwilą coraz mocniej i nie trzeba było trzymać mnie za rękę, ani nawet stać obok, aby o tym wiedzieć. Wystarczyło spojrzeć.
– Weź się uspokój – serce zatrzepotało jeszcze mocniej i miałam poczucie, że nie utrzymam go w ciele, które, miałam wrażenie, zaczęło stapiać się z posadzką pamiętającą czasy Breslau.
– Nie potrafię, za bardzo się stresuję.
– Daj spokój, zachowujesz się, jakby to był pierwszy dzień w przedszkolu, a nie masz już 6 lat.
| WYRASTANIE
Jedną z obietnic (lub gróźb) dzieciństwa była świadomość, że z czegoś się wyrośnie. Z podwieczorków i leżakowania. Ulubionych spinek ze Smurfami i dobranocki. Z pierwszego roweru i wrotek. Zasypiania przy zapalonym świetle i Piccolo Coro dell’Antoniano. A ja wierzyłam, że wyrasta się też z nieśmiałości.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja nieśmiałość idzie za rękę z introwertyzmem, który za kilka dekad zacznie puszczać oko do całej grupki lęków wszelakich. Dlatego wierzyłam, że to mija. Co więcej, wydawało mi się, że wewnętrzne piekło strachu, lęku i obaw w takim samym natężeniu przechodzi każdy z nas, więc zupełnie się tym nie przejmowałam. Nie czułam się zatem inna, gorsza, odstająca.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że niektórych z nas wewnętrzne lęki dotykają trochę mniej. Nie wiedziałam, że niektórzy potrafią je umiejętnie schować pod uśmiechem, ciętym dowcipem, błyskotliwością. Nie wiedziałam, że warunkiem wyrośnięcia z nieśmiałości, jest praca nad nią. Myślałam, że to naturalne zmiany organizmu, jak włosy czy paznokcie, które rosną same. A przecież to, że biust, niepostrzeżenie dla mnie, urósł między 6 a 7 klasą, nie oznaczało, że wewnątrz dzień po dniu nie odbywał się żmudny proces.
| F O R M O W A N I E
Nie miałam 6 lat, tylko 18. Za chwilę zaczynałam zajęcia na wymarzonych studiach i nie mogłam opanować swojego ciała, które się trzęsło i wypełniło oczy łzami. I chyba wtedy zrozumiałam, że coś poszło nie tak.
Najpierw była nieśmiałość, a potem, przy okazji testów na predyspozycje zawodowe, oficjalnie pojawił się introwertyzm. Przyjęłam to jak informację o znaku zodiaku i cyfrze w numerologii.
Problem polega jednak na tym, że gdy zodiakalnych Lwów i numerologicznych szóstek jest na świecie całkiem sporo, to etyczno-intuicyjni introwertycy (INFJ) stanowią zaledwie 1% społeczeństwa. Nasze życie, wbrew memom i stereotypom, nie ogranicza się do spędzania całego dnia z nosem w książkach i ignorowaniu przychodzących wiadomości.
To ciągła niewygoda, obawa i walka za sprawę. Cholerna samotność i palące poczucie niesprawiedliwości, chłonięcie każdej emocji z zewnątrz i rozbieranie jej na czynniki pierwsze. Możesz się spalać kilkakrotnie każdego dnia, ale z każdym kolejnym znów wejdziesz w ten płomień. Inaczej po prostu nie potrafisz.
I choć z czasem przyszła samoświadomość i rozumienie, to nadal są dni, gdy z akceptacją idzie gorzej. Bo czasem wolałabym aby wewnątrz mnie było prościej. I żadne per aspera ad astra na mnie nie działa, bo nie chcę czuć się tak, jak tego październikowego dnia.
|O S W A J A N I E
W oswajaniu nowych miejsc i sytuacji stworzyłam plan na przechytrzenie samej siebie. Wrodzony talent aktorski mogłam śmiało wykorzystywać w pierwszych dniach szkoły, zajęć, pracy (na rozmowach kwalifikacyjnych jestem taką energią, że aż sama sobie zazdroszczę), w nowych interakcjach społecznych i chować nieśmiałość i wszelakie drżenia w sobie. To te wszystkie kolejne rozdania, w których można pokazać, że jest się trochę innym, niż się jest. Zagrać tymi samymi kartami inaczej niż dotychczas. Ta piękna super moc INFJ, dzięki której świat myśli, że jesteś towarzyski tylko potem dziwi się, gdy znikasz nagle na kilka dni.
A mimo to (nie licząc rozmów kwalifikacyjnych) zawsze, ale to zawsze, introwertyzm wyjdzie ze mnie, jak podszewka ze źle skrojonej spódnicy.
|W T A P I A N I E
Na przykład wtedy, gdy wśród nowych osób, wybieram tą, która patrzy na mnie nieśmiało. Odwzajemniam uśmiech i staram się, naprawdę bardzo się staram, dotrzymać kroku w small talku. I gdy moja otwartość płynie naturalnym strumieniem, dość szybko okazuje się, że jakimś cudem mam o wiele więcej śmiałości, niż mój interlokutor, który po prostu lepiej zastosował moją własną strategię: przykleić się do kogoś śmielszego ode mnie. Plus jest taki, że tym razem odstaję od grupy w duecie.
Albo wtedy, gdy zaczynając drugie studia, postanowiłam, że nie będzie tak, jak za pierwszym razem (choć przecież skończyło się pięknymi przyjaźniami, aż po dziś), dlatego, po kilkuminutowej wewnętrznej walce, włączyłam się na korytarzu w jakąś dyskusję. Była tak przejęta tym faktem, że zadałam pytanie zamknięte, które zabiło całą rozmowę. Oczywiście, zabiło ją dla mnie. Żeby nie było, aż tak dramatycznie, dodam, że po półtora roku relacja odżyła będąc jedną z ważniejszych w moim życiu.
Czy te wszystkie sytuacje w życiu dorosłym, gdy stałam z innymi rodzicami przed salą i nawet prowadziłam dialog i na chwilę się tylko obróciłam, nawet nie ciałem, tylko samą głową, bardziej jakoś tak mentalnie, a po chwili okazywało się, że nie miałam gdzie wrócić. Moje miejsce zajęło kilka innych mam, które przejęły też rozmowę, a ja znalazłam się, dosłownie, poza kręgiem. Jak w tej okropnej zabawie z przedszkola Chodzi lisek koło drogi.
|O D S T A W A N I E
Już pomijam fakt, że po kilku latach w zasadzie nie mam żadnej relacji z innymi rodzicami. Tak naprawdę przeszkadza mi to tylko wtedy, gdy czekam aż autokar odjedzie/przyjedzie z/na miejsce zbiórki. Swoją drogą, to chyba naprawdę jest jakiś dar, aby stanąć wśród innych ludzi na placu i po kilku minutach zorientować się, że wszyscy stoją razem, a ty, jakimś cudem, wylądowałaś na zewnątrz. Jakby do ciebie miał przyjechać inny autokar.
Albo te wszystkie sprawy około zawodowe, gdy siedzę na spotkaniach i mam jakąś błyskotliwą myśl i grzecznie czekam, żeby się nią podzielić z innymi, ale ten odpowiedni moment długo nie nadchodzi, a potem mija. Lub te burze mózgów i prace w grupach, gdy każdy swój pomysł uważam za głupi, więc siedzę cicho i na koniec okazuje się, że nic nie wnoszę do grupy. W tym czasie inni rzucają dokładnie takie same pomysły i wszyscy wzdychają, jakie to kreatywne. Lub, gdy po prostu wykonuję dobrze swoją pracę, z wewnętrzną radością, ale nie krzyczę o tym co kwadrans, w zasadzie to w ogóle, więc zostaję posądzona o brak zaangażowania.
|N I E D O P A S O W A N I E
Mogę też dojść do wniosku, że jednak dobrze byłoby z kimś porozmawiać, ot tak, po prostu i zakładam sobie konto na forum dla introwertyków, ale na czacie jestem dostępna tylko ja. Zainstalowałam więc aplikację, przez którą mogę wysyłać listy, do kogo tylko chcę na świecie. Nawet do ludzi offline.
I bardzo rozczula mnie fakt, że każdy list idzie kilka godzin albo i dni, w zależności od tego, jak daleko mieszka adresat. I nikt nie wie, jak wyglądasz, bo nie ma zdjęć i nie widzisz, że ktoś właśnie wystukuje do ciebie wiadomość, nie ma więc presji, że za chwilę będzie trzeba coś odpisać, najlepiej błyskotliwego i zabawnego. I to wszystko jest takie naprawdę super, ale oczywiście ja jestem sobą i boję się wysłać listu do kogokolwiek , bo przecież na pewno napiszę coś głupiego, więc nie korzystam. Na szczęście z tej aplikacji korzystają też mniej nieśmiali ludzie i ekstrawertycy nie mający problemu w zadaniu pytania, jaka jest dziś u mnie pogoda.
Mogę też cieszyć się na zbliżającą się imprezę firmową, ale im bliżej wydarzenia, tym moja radość będzie mniejsza i w zasadzie będę myśleć tylko o tym, kiedy będę mogła pójść, żałując na drugi dzień, że nie uplotłam sobie wianka. Natomiast moja chęć wtopienia się w tłum będzie tak ogromna, że w swojej determinacji nie zauważę ponad metrowej ławki, więc wejdę w nią z impetem, dzięki czemu zauważy mnie o wiele więcej osób niż sobie tego życzyłam.
Co więcej, wybrałam się na tę imprezę z mężem ekstrawertykiem, który też w tej firmie pracował. Na początku cieszyłam, że mam z głowy wszystkie small talki, bo to on je ogarniał. Niestety według mojego introwertycznego stopera, rozmówki te trwały o wiele za długo i mogłam mieć wypisane cierpienie na twarzy, przez co sprawiałam wrażenie jeszcze bardziej niedostępnej niż w rzeczywistości jestem. Założę się, że gdyby poprosić zupełnie obce osoby, aby nas obserwowały, a potem poprosić o wskazanie, kto z nas od ponad roku w firmie nie pracuje, a kto nadal jest zatrudniony, każdy powiedziałby, że to ja jestem byłym pracownikiem.
|W Z R A S T A N I E
I choć nie oddałabym za nic tej swojej odśrodkowej siły, choć cenię swoją wewnętrzną ciszę i wycofanie, choć naprawdę czuję, że moja empatia czyni mnie świadomym i widzącym trochę więcej człowiekiem, to czasem to wszystko boli fizycznie.
Niemal każda interakcja to uczucie niezręczności a potem analizowanie każdego kroku, gestu, słowa wzdłuż i w poprzek w zapętleniu. I kiedy jestem w stanie określić moment, gdy nieśmiałość przestała mi się mylić z introwertyzmem, to nie wiem, kiedy introwertyzm zaczął zabarwiać się maleńką fobią społeczną.
Dzisiaj, jeszcze nadal wiem, że INFJ to dar. Czasem nieporęczny, niewygodny jak rzęsa w oku i kamień w bucie. Nadal wiem, że tacy jak ja zostawiają w innych ślad i robią tę różnicę w świecie. Jeśli ktoś różnice chce dostrzegać. Jednak coraz bliżej jest mi do myśli, że ten dar trzeba trochę ujarzmić skrupulatnie odliczaną godziną na miękkiej kanapie.


2 komentarze
x
A czy ciebie w ogole intersuje to co jest na zewnątrz?
Może tobie jakich witamin brakuje? Trzeba łykać dużo, żeby entyzjastycznie brylować w nic nieznaczących relacjach, rozmowach i wydarzeniach. Przy czym to łatwe w wieku nieśmiertelności, po trzydziestce trudne, a w stanie dzieciatym zupełnie niemożliwe.
Jeśli nie wykorzystałaś szansy za młodu i nie masz uszkodzonego mózgu na starość, to nie ma opcji – już nie znajdziesz swojego miejsca w komitetach matkowych i zgromadzeniach robotniczych. Możesz znaleźć je obok. Bo zabawa zaczyna się, kiedy odkryjesz że jesteś(tu, tam) dla siebie.
Powodzenia:)
Katie
Tyle wątków, że nie jestem pewna, czy do wszystkich uda mi się odnieść, zwłaszcza, że oczywistych i – jednak – nietrafionych 🙂 To jest właśnie zagrożenie takich postów, które w oderwaniu od całości, tej wewnętrzno-zewnętrznej opowieści, sugerują coś innego niż w rzeczywistości jest. I chyba właśnie dlatego, jest to tak bardo ciekawe. To z kolei jest świetnym przykładem na to, że to, co zewnętrzne również mnie interesuje, choć pewnie nie w taki sposób i nie w takim natężeniu, co innych ludzi. A i ukryć się nie da, że pewnie coraz mniej 😉
Ja zawsze podziwiam tych, którzy tak brylować potrafią, z niczego zrobić rozmowę, w której inni dobrze się czują. Gdyby to była kwestia witamin, nie łykałabym ich zbyt wiele (to jest to zewnętrzne, o którym zapominam zawsze, nawet w chwilach chorób itd.), bo choć to przydatna umiejętność, to mi z nią bardzo nie po drodze 🙂
Całe szczęście, że komitety matkowe nie interesowały mnie nigdy, że zawsze uciekam od grup jakichkolwiek – im fajniejsza się wydaje, tym ja dale od niej 😉 zawsze byłam zdania, że z boku widać więcej, lepiej a często też jest o wiele zabawniej. I nigdy nie chodziło o to, aby dostać się do jakiegoś środka a tym bardziej, aby się w nim utrzymać.
Można zwracać na siebie uwagę głośnym śmiechem, luźną gadką i krzykliwym zachowaniem, ale można też bezgłośnym uśmiechem, ciszą i staniem z boku. A zwracać uwagi na siebie, to ja zwyczajnie nie lubię. I wtedy najlepszy byłby ten złoty (sic!) środek, którego często mi brakuje.
Dziękuję i pozdrawiam 🙂