Bez kategorii

odrobina dyskomfortu

Gdy piętrzą się stosy gazet lub czasopism do przeczytania, rośnie stos literatury specjalistycznej, której wiedzę trzeba mieć na już albo nawet na wczoraj, gdy uśmiechają się z półek okładki książek, które chcesz przeczytać, gdy leżą jeszcze kartony do wypakowania, to niezbyt rozsądne jest czytanie znów tej samej książki. 
Wracałam do niej nie raz. Zwłaszcza w liceum. To było w czasach, gdy na przerwach czytałam  kieszonkowe wydania książek, a Kubuś i Alicja nie byli trendy. Dlatego jeszcze bardziej wierzono, że jestem z jakiejś odległej galaktyki.
Kot z Cheshire na początku mnie irytował. Tym niepostrzeżonym wracaniem, nagłymi zniknięciami, które były tak zwyczajne.
Zwyczajne zniknięcia są najgorsze.
Coraz rzadziej rozbrzmiewa dzwonek telefonu, zostaje tylko uśmiech zostawiony gdzieś w cyberprzestrzeni na pożegnanie, a potem i on rozpływa się gdzieś w czasie. 
Gdy na telefonie wyświetla się znajome zdjęcie, to wiem, że będzie coś spektakularnego. Spektakularna radość lub spektakularne rozsypanie. Nigdy nic pomiędzy. 
Co dziwne, gdy była oddalona te kilka granic stąd, była, jak na wyciągnięcie ręki. Teraz, gdy odległość skurczyła się do czterech godzin jazdy pociągiem, to jakby dzielił nas ocean, pasmo gór i pustynia. Czasem im bliżej tym dalej. 
Śle pozdrowienia z krajów o najdziwniejszych nazwach, a ja odszukuję je na mapie, słucham hymnów.
Praca R. bardzo rozwija mój zasób wiedzy. 
Dzwoni i mów o stanie technicznym samolotów. Pokrywam się gęsią skórką.
R. wychodzi rano do pracy doskonale wiedząc, że może już z niej nie wrócić.
Kwituje to jedynie: No cóż. Tak bywa
Gdyby myślała inaczej, to zwyczajnie nie byłaby w stanie robić tego, co robi. 
Myślę, że mam szczęście. Jedyne co mi grozi w pracy, to wizualizacja, że rzucam w kogoś dziurkaczem. Ewentualnie kilka wrzodów żołądka.  
Jednym dniem wyprałam siebie z kreatywność. Czcionką Calibri rozmiaru 11 na pięciu stronach ogołociłam wewnętrzną przestrzeń. Zwyczajne zniknięcie treści wewnętrznej.
W nagrodę ogromna pustka, katar ze stanem podgorączkowym i poklepanie po plecach, wykonałaś dobrą robotę.
Gdy wypuszczam wielkim strumieniem w zewnętrzną przestrzeń swoje pomysły i słowa, które za czas jakiś będą ścinane, by zmieścić się matrycę logiczną, przefiltrowane przez inne głowy i pozycje budżetowe, jestem jak w próżni, bezbronna, sama, chora.

Don’t leave me hanging on the telephone oznajmia śpiewem komórka nadchodzące połączenie. Zerkam. Coś spektakularnego. Czeka mnie potok słów, być może któreś z nich osadzą się we mnie.

Najchętniej zaciągnęłabym plecioną roletę i skuliłabym się pod czerwonym kocem z kubkiem kakao.
Leżałabym nasłuchując, jak kiełkują nowe pomysły. Jak niepostrzeżenie wracają nowe słowa. 
Z uśmiechem.

20 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *