
serendipity w czerwcu
W maju wyjaśniałam swoją wewnętrzną potrzebę miesięcznych podsumowań, w czerwcu czuję potrzebę wyjaśnienia, czemu jestem jak kapusta z grochem.
Moje zamiłowanie do popkultury brzmiało mottem, że żaden serial nie jest mi obcy (znałam fabuły i obsady seriali, których nawet nie oglądałam) oraz, że żadnego nie zawaham się obejrzeć. Potem pojawił się Netflix i już przestałam tak mówić. Nadal oglądam wiele i skaczę między gatunkami. Oglądam produkcje, które uchodzą za ambitne oraz a także takie bardzo niskich lotów i tak złe, że mało kto by mnie o to podejrzewał (M. co chwila ze zgrozą pyta co ty oglądasz?!). W nawet najsłabszej produkcji jestem w stanie znaleźć nawiązanie do czegoś mądrzejszego, przełożyć to na obecną sytuację, wyciągnąć wnioski i złapać nową perspektywę. Szacunek do swoich guilty pleasures mam.
Dodatkowo mam taki dar/przekleństwo, że pamiętam twarze i nazwiska aktorów. Również tych trzecioplanowych. Oglądanie ze mną to udręka, bo wymieniam kto z kim grał i w czym. Dzieje się to jakoś poza moimi wszelkimi staraniami, mam zwyczajną łatwość w wyłapywaniu takich rzeczy. Mój tato kiedyś nie wytrzymał i powiedział, że jeszcze chwila i zacznę wymieniać, gdzie grały poszczególne rekwizyty. Otóż jestem już na tym etapie, że potrafię wskazać lokacje i plany zdjęciowe, które „grały” w różnych produkcjach. Serio. Zastanawiam się, czy można to jakoś zmonetyzować.
Piszę o tym, abyście nie byli za bardzo zdziwieni pozycjami, które będą pojawiać się w tych miesięcznych podsumowaniach. W mojej rzeczywistości Hesse stojący na tym samym regale co Bonda, nie gryzą się wcale.
A, jeszcze jedno. Nie potrafię odpuścić, nawet gdy coś jest beznadziejne. Zawsze mam nadzieję, że w tej ostatniej scenie lub w ostatniej linijce pojawi się coś, czym twórca się zrehabilituje, co sprawi, że było warto. Oczywiście jeszcze nigdy mnie to nie spotkało, ale ja nadal wierzę i męczę się do ostatniej kropki i napisów końcowych.
#zwiedzanie
Czerwiec zaczął i skończył się spotkaniem z 17. Przeglądem Sztuki Survial Utajone.
Survival to jedno z moich ulubionych artystycznych wydarzeń w mieście. Na kilka dni jedno z opuszczonych wrocławskich miejsc zamienia się w galerię sztuki. Co roku hasło festiwalu nawiązuje do swojej lokacji, a zadaniem artystów jest pokazanie prac, które swoją wymową odwołują się do tematu i miejsca. W tym roku w przestrzeń artystyczną zamieniły się budynki dawnego Szpitala Kolejowego, a przed wojną żydowskiego. To jego dyrektorem był twórca paraolimpiady Ludwig Guttmann. Tym razem miałam szansę zobaczyć szpital dwa razy. Najpierw jego opuszczone wnętrza, potem wypełnione pracami artystów.
Tegoroczne hasło #utajone mówi o tym, co niedopowiedziane, schowane wstydliwe, wyparte z pamięci. O tym, czego istnienia nie jesteśmy świadomi lub czego wiedzieć nie chcemy.
Lubię takie historie. Lubię opuszczone miejsca i to, co kryje się pod warstwami farb, w piwnicznych zakamarkach. Artyści dostali przestrzeń dokładnie taką, jaką była. Z sufitów zwisała farba, jej resztki walały się pod stopami. Gdzieniegdzie można było znaleźć szpitalne łóżka, baseny, szalki Petriego, zdemontowane zlewy, nazwiska lekarzy na tabliczkach i postacie z bajek na ścianach. Czasem te porzucone i bezpańskie przedmioty stawały się elementami dzieł sztuki. Gdzieś pomiędzy pracami, instalacjami artystycznymi, które trzeba było odszukać w gabinetach lekarskich i salach chorych, leżały instalacje wykonane przez czas. I one też miały swój przekaz.
W ostatni dzień czerwca kilka lat temu, w jednej z sal tego szpitala odchodziła moja babcia. Byłam wtedy tuż obok. Stałyśmy z R na jednym z balkonów i rozmawiałyśmy, bo wtedy jeszcze miałyśmy sobie coś do powiedzenia. Weszłyśmy na kilka ostatnich oddechów.
Myślałam o tym, gdy chodziłam po szpitalnym budynku. W którymś z wielu z korytarzy zobaczyłam martwego wróbla. Przyniósł go jeden z psów, które spuszczali tutaj na noc. Ptak leżał tuż przed wejściem do sali, w której odchodziła. Lubiłam mówić o niej, że jest wróbelkiem.
Symbolika dała mi w twarz, czerwcu.
Gdy na wystawie byłam z M-ką mówiła, że czuła obecność babci. Może dlatego, jedną z prac, która ruszyła mnie najbardziej, była instalacja malarska Moniki Koniecznej, Kogut mojego dzieciństwa – instalację postawiono w sali, w której odchodziła matka artystki. Część pracy tworzyły obrazy, które malowała będąc w tym szpitalu.
To, co zostało na dłużej, to instalacja dźwiękowa Znieczulica Kariny Marusińskiej, o przemocy domowej i braku reakcji na nią, oraz Sanfilippo Agnieszki Jaworek, neon, który koi swym wyglądem, a potem wymową dostajesz jak obuchem w łeb.
#oglądanie
Zacznę od tego, że w maju zapomniałam wspomnieć o Tylko nie mów nikomu. Takiego dziennikarstwa mi brakuje.
Nie będę oryginalna pisząc, że to naprawdę dobry serial. Świetnie zagrany, genialnie odtworzone lata 80. w scenografii. Klimat i niepokój, które w tobie narastają, bo przecież wiesz, co się stało i jakie będą konsekwencje. Na ile w tym wszystkim prawdy, to oczywiście inna historia, ale zdziwiła mnie dyskusja o nieodpowiedzialności twórców serialu, którzy w obliczu odchodzenia od węgla „straszą atomem”. No nie wiem, może to z racji doświadczeń zawodowych związanych ze zmianami klimatycznymi tego straszenia nie widziałam, a może nie dostrzegłam go, bo dla mnie był to jednak serial bardziej o reżimie niż o katastrofie. Czarnobyl to zdecydowanie ta produkcja, którą po prostu trzeba zobaczyć.
WTF?! Co to było? I co, do cholery, robiła tam Renée Zellweger? Wszystko tam było nie tak i od czapy. Już to nawiązanie do Niemoralnej propozycji zapaliło mi w głowie lampkę ostrzegawczą, ale nie sądziłam, że będzie aż tak źle. I te poboczne wątki, dodane tylko po to żeby serial był poprawny politycznie, to coś jak moje konto na Instagramie: niby idę w architekturę ale w sumie, to porobiłabym kilka fot książek, a w ogóle to chciałabym takie lifestylowe, ale nie jestem pewna, więc wrzucę zdjęcie drzewa. Serio, mam teorię, że producenci mieli 3 niedorobione scenariusze, z którymi nie wiedzieli co zrobić, więc wrzucili to w jeden serial. A najgorszym aktorem świata jest Blake Jenner. I nawet Renée, która jest świetna, nie ratuje tego serialu. Nie róbcie sobie tego i nie oglądajcie.
Bodyguard oglądało mi się natomiast znakomicie. Dobra historia, trzymająca w napięciu i świetnie zagrana – Keeley Hawes i Richard Madden (zwłaszcza on, bo wiadomo, Gra o Tron) grają tak, że kupuję ich od pierwszych minut.
Jest kilka takich tekstów kultury, które z chęcią wrzuciłabym w postawę programową szkół. Nasza Planeta jest jednym z nich, choć fanką seriali przyrodniczych nie jestem. Piękno tego filmu, to nie tylko sama natura, niesamowite zdjęcia, muzyka czy Krystyna Czubówna, ale także myśl przewodnia. Czy jesteś olbrzymim słoniem czy koralowcem, potrzebujemy siebie nawzajem, żyjąc w mniejszej lub większej symbiozie. Ssaki, wody, owady, lasy, ptaki, prądy i pustynie, wszystko to jest ze sobą powiązane. Nawet najmniejsze zakłócenia mogą zagrozić gatunkom fauny i flory. Natura świetnie ułożyła sobie cały ten świat, ale przytrafił się jej człowiek. Bez naszej ingerencji, jest w stanie się podnieść, w obliczu naszych decyzji staje się bardzo bezbronna.
Na podstawę programową wpływu nie mam, ale na M-kę już tak. Oglądałyśmy razem.
#czytanie
Morfina, Szczepan Twardoch
Jedna z tych pozycji, którą chciałam przeczytać od razu, gdy pojawiła się na rynku wydawniczym, ale mi nie wyszło. W końcu trafiła w idealny moment mojej potrzeby przeczytania naprawdę dobrej powieści i w nieuświadomioną tęsknotę za antybohaterem. Uwielbiam Konstantego za znużenie samym sobą i koślawe poszukiwanie własnej tożsamości, które mogłoby przecież trącić banałem. Ale Twardoch tak poprowadził akcję i sposób narracji, że ma we mnie kolejnego fana. Mój stosunek do Twardocha przed Morfiną był oparty o chęć i strach przed czytaniem, wszak wszyscy go chwalą, więc istniała obawa, że mi się nie spodoba. Podoba się. Poza tym Twardoch, słowami Konstantego, mówi to, o czym śpiewa Guns n’Roses w Yesterday:
„Nie wiem co dalej, ale pierwszy raz w życiu wcale mi to nie przeszkadza, bo nagle wiem, nie wiem skąd, ale wiem, że wystarczy pozwolić, aby rzeczy się działy.”
I to jest banał, który ja szanuję.
Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych, Christel Petitcollin
Hotel New Hempshire, Świat według Garpa, Wilk stepowy, Nieznośna lekkość bytu – bez wątpienia najważniejsze dla mnie książki. Takie, które coś zmieniły, otworzyły. Do tych powieści po jakimś czasie dopisałam Ciszej proszę… Susan Cain, a dziś dopisuję Jak mniej myśleć.
Odkrycie, że jestem introwertykiem bardzo mi pomogło, ale czułam, że za tym wszystkim czai się jeszcze coś. Nie myliłam się, czaiło się moje ciało migdałowate.
„Informacje przechodzą przez serce zanim dotrą do mózgu”
W poniedziałek pani z ochrony w niezbyt miłym tonem uświadomiła mi, że przekroczyłam niewidzialną linię i powinnam wyjść. Myślę o tym do tej pory. Przeżywam to tak samo silnie, jak moment, gdy w 7 klasie nauczyciel od ZTP wyciągnął mnie za ucho z męskiej toalety, a ja przecież poszłam tam tylko po swój plecak. W mojej głowie takich historii jest całkiem sporo. Zwykłe gafy, których każdy z nas ma kilka, a ja wciąż przeżywam je od nowa.
Myślę kolorami a przedmioty mają swój smak.
Po każdym spotkaniu analizuję czy powiedziałam, zrobiłam coś nie tak. Kiedy ktoś nie pisze, nie dzwoni, myślę, że to moja wina.
Bożena, to mój wewnętrzny krytyk i cenzor w jednym. Najbardziej surowa postać, jaką znam.
Gdy media zamilkną o dziecięcych ofiarach przemocy, ja jeszcze latami zastanawiam się, co u nich.
Myślę o kilku sprawach na raz, a każda z nich rozgałęzia się na inne. Gdy w nocy wstaję do Małej Zo od razu wpadam w wir rozmyślań i nie dotyczą one zmiany pieluch ani karmienia. Mam w głowie scenariusze historii, które mogłyby się zdarzyć. Raczej te smutne.
Mój mózg nigdy się nie zatrzymuje, nigdy.
Mówili o mnie, że jestem Kasandrą, że chłonę świat jak gąbka i że zaczynam przeciekać. Mówią o mnie, że jestem magiczna, ale ja często utożsamiam się z Panem Celofanem.
W relacji ze światem czuję się niezręcznie, a rozdźwięk między tym co we mnie a na zewnątrz czasem mnie przytłacza. Przyzwyczaiłam się, że większość osób nie zna mnie wcale, że całkiem spora część ma mylny obraz mojej osoby. Wiem, że tylko nieliczni wiedzą, że ze mną to śmiechu beczka. Czasami robi mi się szkoda, że nie można zobaczyć mnie tak, do końca, bo to jednak strata dla świata jest. Czasami tak bardzo chciałabym zbliżyć się do ludzi, po prostu zagadać, ale się chowam.
Nie raz słyszałam, że jestem nad. Nadwrażliwa (z uznaniem i pejoratywnie), nadzwyczaj inteligentna, nadzwyczaj utalentowana. I pewnie dlatego nigdy nie napiszę książki i zaprzepaszczę wszystkie swoje szanse.
Okazuje się też, że jestem nadwydajna mentalnie.
Książkę czyta się szybko, ale nie wiem, czy przyjemnie. Czasem razi zbyt infantylny język, czasem faktami wali tak mocno w sam środek, że nie wiesz, czego się złapać. Nie podpiszę się pod wszystkim, co jest tam opisane, ale mogę powiedzieć, że to o mnie. Najpierw poczułam ulgę, że ktoś w końcu mnie rozumie, tak ogromną, że trysnęłam fontanną łez. Później zrozumiałam tak wiele swoich historii z dzieciństwa, np. czemu nie potrafiłam w szkole zaznaczyć spółgłosek czerwonym kolorem (to oczywiste, że litery mają różne kolory a żadna z nich nie jest czerwona). Potem czułam złość i niemoc, że z takim wewnętrznym bagażem nie ma dla mnie ratunku, że najlepiej to się po prostu odizolować. A potem Petitcollin dokładnie opisała, jak się czułam czytając jej książkę. Znów.
Chyba nie wiem, jak myśleć mniej, ale przynajmniej rozumiem, skąd to się wszystko bierze.
#słuchanie
Duff McKagan i jego Tenderness to rzeczywiście bardzo czuły rock.
#codzienności
W czerwcu najlepiej czuję się w kuchni. Gotowanie w żadne pory roku nie jest tak radosne i smaczne, jak latem. Letnie obiady, zatrzęsienie owoców i olbrzymie porcje lodów, to najlepsze czym smakuje czerwiec.
Moje kwiaty mają się świetnie. Od rodziców przyniosłam kolejne szczepki. Przecież ci padną – powiedział tato a one puściły korzenie. Jutro kupuję doniczki
Ruszyłam z pisaniem i opuściłam swoją strefę komfortu. Znów paso a paso, ale w myślach chwalę siebie samą.
M-ka zdążyła już przywieźć opaleniznę, muszelki znad morza i dwa razy zafarbować włosy bibułą na różowo. Mała Zo łaknie świata. Znów kolekcjonuję piegi. I lipcowo oglądam, czytam, słucham…
*na głównej fotografii instalacja dźwiękowa Struny snu – muzyka na EEG solo, Beniamin Głuszek

