
tak proste to jest
Niektórzy introwertycy mają tę przypadłość, że potrafią wybuchnąć płaczem bez powodu. Nadmiar bodźców, które odbierają i chłoną przez swoją cienką powłokę, jest tak silny, że nie potrafią dać im ujścia w inny sposób. A wiemy, że nadmiar zawsze wykipi, jak woda pod pokrywką.
(Tak, czasem zdarza mi się zalać łzami również z nadmiaru szczęścia i radości).
Zobaczyłam i poczułam w nozdrzach las i rozpłakałam się jak dziecko. A potem było jak u Disney’a – snop przedwieczornego światła na sarnę wśród drzew. Płakałam więc kolejne kilka minut.
Później już tylko zachody słońca na pomoście i zapach ogniska. Nietoperze nad głową i szept łódek obijających się o pomost.
Pory posiłków, jedzonych na dworze, wyznacza ruch słońca na niebie, zsynchronizowany z najczulszym burczeniem w brzuchu. I ziemniaki, to ja nie tylko mogę obierać w Zachęcie, ale i też na schodach domku nad jeziorem. I niekoniecznie dla siebie.
I wtedy można chodzić boso i nie trafiać paletkami w lotkę. Zgubić się na kartach książki i zasypiać w hamaku. Śpiewać pod nosem tę piosenkę, gdy tylko podejdzie się do linii brzegu.
Zachwycać się każdym zachodem i żałować, że zaczyna się noc. Patrzeć w gwiazdy, łapać je w dłonie i żałować, że świt nadchodzi.
Budzić się od ciepłych nocy, brzęczenia much, snów nasyconych i śpiewu ptaków.
Nie przeszkadzać twarzy makijażem i dać żyć włosom własnym życiem.
Stwierdzić, że jednak nie potrafi się po prostu nie pisać, nawet jeśli tylko dla siebie.
Owijać się na całe dnie jedynie w pareo i patrzeć tęsknym okiem na drugi brzeg jeziora przykryty burzową chmurą.
Łapać krople deszczu na rozciągnięte ramiona, czekać aż promienie słońca wysuszą sunące leniwie po skórze krople wody.
Zatapiać nos w zapachu jeżyn i recytować w głowie W malinowym chruśniaku.
Nie spieszyć się. Nie martwić. Cieszyć się prostotą i usłyszeć siebie.
A na koniec znów rozpłakać, jak mają to do siebie introwertycy.
______
Muzyczne #serendipity to jechać rozpalonym wieczorem przez puste miasto autem i usłyszeć w radio nową piosenkę Slasha.
i jeszcze przypomnieć sobie, że ABBA, to nie tylko skoczne dźwięki, ale całkiem poważna i czasem do bólu prawdziwa warstwa tekstowa.
Wewnętrzne #serendipity to znów wracać do domu, jak kot, okrężną drogą, zahaczając o małe miasteczka, w których przypomina się Bursa z wierszem, gubić się w zamkach i odczytywać znaczenia ukryte w gąszczu rzeźb, panopliów i fresków, jak na historyka sztuki przystało. I obiecać sobie, że się o tym, co się wewnątrz siebie usłyszało, nie zapomni.


4 komentarze
Lewkonia
Zdecydowanie takich seredipities Ci życzę nieustannie, i troszkę Ci ich zazdroszczę, bo na niektóre z nich jakoś stałam się za stara 🙂 Malinowy chruśniak zapachniał mi w tym roku znowu, wspomniałam Leśmiana w te upały parę razy. Mamma mia, ach, piękna i wzruszająca. A dziś przedzierałam się przez szpalery wysuszonej kukurydzy i poczułam coś szczególnie tęsknego – zapach wakacji z Mazur… Sprzed przynajmniej 45 lat. matko jedyna!!!
Katie
Dziękuję 🙂 Ja te serendipities nadal zauważam, ale coraz rzadziej się nimi dzielę. Jeszcze nie wiem, czy to dobrze, czy źle 😉
Tomek
Więc kiedy widzę lub słyszę coś zniewalającego, mam te bezwarunkowo mokre oczy. To normalne? Nie, dobrze…
Slash Slashem, Alice in Chains wydało cudowną płytę, którą przesiąkam od kilku dni. Dosłownie. Władający moim jedynym, zapomnianym językiem nie przestają mnie dziwić.
Katie
Normalne, ale chyba dla nielicznych. Całej płyty jeszcze nie słyszałam, ale po przesłuchaniu jednej piosenki, mam apetyt na więcej. I owszem Slash Slashem, ale już drugi singiel, aż tak mnie nie porwał.