Bez kategorii

the last day of summer

Jest poniedziałek, 7:30, czyli o pół godziny później niż powinno być.
M-ka siedzi w kuchni na podłodze w koszulce, majtkach z Bambi i w jednej skarpetce. 
Ja w stroju kompletnym siedzę naprzeciwko niej. Stykamy się stopami, jemy krówki, rozrzucamy wokół siebie papierki i ryczymy.
To znaczy M-ka wymusza płacz, a ja staram się zmusić swój, by został wewnątrz.
Bo M-ka nie chce iść po wakacjach do przedszkola.
Bo Katie nie chce iść po urlopie do pracy.
Jemy krówki, bo M-ka myśli, że jedzenie krówek uchroni ją przed pójściem do przedszkola. Ja jem z rozpaczy, bo wiem, że nic nie uchroni mnie przed pójściem do pracy. 
(Drodzy Czytelnicy, zdaję sobie sprawę z tego, iż powyższa sytuacja jest bardzo niewychowawcza – kto to widział, by jeść krówki na podłodze. Tak, nawet najlepszym mamom się to zdarza. Zwłaszcza, jak skończył im się urlop).

Wzdłuż schodów w przedszkolu słychać kilka szlochów tych, dla których to pierwszy raz. M-ka powitana w drzwiach z imienia wchodzi, jak do siebie. Cała dumna i dostojna kroczy do swej nowej szafki. Kompletnie nie rusza jej ani nowa sala ani nowa grupa. A mi łza kręci się w oku, gdy wśród nazwisk dzieci przy znaczkach, próbuję znaleźć dawnych przyjaciół. 

Wzdłuż schodów w Mordorze słychać stukot obcasów i szum drukarek. Kroczę skulona pierwszy raz czując, jak ciało może boleć od zalegającego stresu. Trochę rusza mnie nowe miejsce, w którym stoi moje biurko. Lekko naciskam klamkę i witają mnie radosne okrzyki. I klawiatura z poprzestawianymi klawiszami, z której na pierwszy rzut oka wybija się słowo: dupa
Lepiej nie mogli tego określić. 

Jak ja nie lubię wracać z urlopów…

8 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *