Blog

this makes sense

Lubię zapach sal sesyjnych. Wysokie sufity dekorowane  drewnianymi kasetonami, masywne, monumentalne krzesła i szerokie stoły jak z domu Guliwera. Ich nogi rzeźbione dłutem, ornamentalne oparcia jak detale architektoniczne.
I to jest jakby jedyna refleksja minionego dnia.

Wjeżdżam z jednej ściany deszczu w drugą. Wielka, rozpasła chmura, pękata jak pierzyna z wiejskiej chaty zahaczyła się o szczyt góry i ani myśli ruszyć się w jakąkolwiek ze stron świata.
Jak ja. Też się chmurzę i boczę i trwam.
Jestem niecierpliwa i jestem zmęczona.
Odbijam się chaotycznie od granic swojej rzeczywistości i obowiązków jak kulka od ścian bębna maszyny losującej.
Żadnej logiki.
Miotam się między pragnieniem o świętym spokoju i nienaruszalnej strukturze zadań a nienażartą potrzebą działań kreatywnych.
Święty spokój neguję przerzucając ze swojej wunderlist zadania na dzień następny, bo może jutro będę bardziej zadaniowa i mniej abstrakcyjna.
Ale, gdy wypuszczają mnie w obszar kreatywności stoję jak strach w polu z głupią miną i oczami bez wyrazu.
Jak migającym neonem świeci mi nad głową polecenie: zaprojektuj festiwal. Stoję jak słup soli a komórki mózgowe rozciągają się na leżakach z dedykacją fuck you! A ja muszę mieć claim. Czymkolwiek on jest.
Odpalam photoshopa. Obróbka zdjęcia w stylistyce vintage. Ulubiona tłusta czcionka. I’m so good at wasting time… wstukuję bez zastanowienia.
Moja kreatywność ogranicza się do projektowania obrazków, którymi zaśmiecam pulpit. I projektowania – nie wiadomo po co – latarni morskiej zamiast obserwacji monitoringu. Panie Freud, Pani Jung, jakieś pomysły, sugestie?
Trzy linijki tekstu nowej bajki dla M-ki obrosły kurzem. Praca pochłonęła całą moją pomysłowość, wycisnęła do ostatniej kropli i wyskubała do ostatniego piórka. A efekt jakby żaden. Bo wciąż leży przede mną nietknięty claim.
Zasady higieny pracy mówią, że po trzech latach powinno się zmienić stanowisko.
No to może się wypalam powoli, choć nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że więcej już nic nie mogę tu zrobić.
Może to jedynie brak motywacji i przeciążenie.
A gdy tylko zamknę drzwi, jak lawiną spadają powidoki jakiejś głębszej myśli i już zbliżam się do mego kreatywnego flow. Już prawie to mam, zaczepia się o koniec jakiejś ulotnej myśli, wdrapuje zapalczywie i nabiera konturów i…
… miałam się wybić świetnym pomysłem a wybiłam się z rytmu gdzieś na brukowanej ulicy tuż przy fosie.
Wiem, że muszę mieć claim.

I mam. Prywatny, na ten dzień:  

 

 

 

8 komentarzy

  • Nika

    No to sobie obejrzałam i posłuchałam:(A propos kreatywności to ją masz.Od niechcenia ale tylko w swoim niepowtarzalnym stylu budujesz zdania, zamieniasz prozę w poezję.A claim? Przyjdzie Ci do głowy wtedy kiedy nie będziesz się olśnienia spodziewała. Nic na siłę.Chyba, że terminy Cię gonią i slogan musi być na zaraz.:)

  • Katie

    a to nicponie usunęły! 😀 ale znalazłam inne, wprawdzie audio, ale daje radę 🙂
    moja kreatywność jest egoistką: objawia się na mój prywatny użytek. jest tez wolnym ptakiem: najlepiej działa, gdy nie ma czasowych ram i gdy jestem doradcą. Wtedy rzucam jak z rękawa, jakby od niechcenia a inni myśle, że ja tak zawsze mam. Ale gdy ma grać jedna z głównych ról, odwraca się jak rozkapryszone dziewuszysko. Pewnie przyjdzie – oby w przeciągu kilku dni 🙂
    Dziękuję 🙂

  • Nika

    Utworek cudny:) Dodam sobie do ulubionych i będę słuchała częściej:)A z natchnieniem jest u Ciebie tak jak powinno być. Wszak nie jesteś rzemieślnikiem tylko artystką:)Wena to bardzo kapryśna niewiasta:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *