Bez kategorii

wide awake

Chciałabym poczuć ekscytację nowym, to mrowienie w brzuchu, które unosi a nie każe zwijać się w drżący kłębek.  Przemoczyć buty w kałuży, kupić siedem solanek, pojechać gdzieś i się po prostu włóczyć z głową zadartą do góry, zacząć czytać książkę i dać się jej wciągnąć na całą noc. Słuchać muzyki przy zgaszonym świetle, ustawiać słowa w szyki płynące jak z nut.  
Nie chodzi o czas, jego upływ i bieg, nie chodzi o metryki czy raje utracone. Chodzi o czucie. Rytm. I równowagę. Ile można się gubić?
Bumerangi wracają, bo się je łapie, bierze w dłonie. Przez tę chwilę, tuż przed odrzuceniem, dłońmi oddaje im się część energii, niewidzialną nić, po której niechciane myśli wracają do kłębka nerwów. A gdyby ich tak nie łapać? Uchylić się, pozwolić rozbić się u stóp i szepnąć: game over… 
Moje miasto od piątku tak bardzo kulturalne, a panowie na chodniku wcale nie klną melodyjniej Pamiętam tę dumę, którą czułam, gdy przyznano tytuł. Nie mogłam się doczekać, a teraz nie mogę poczuć. Chociaż nie, było kilka chwil, które uniosło. M-ka drepcząca z przejęciem, jej rozdziawiona buzia na pióra i akrobatów, Richte mich Gott, L’echaim wyśpiewane aż po łzę dyndającą na rzęsie. I to wyszeptane samej sobie Kaśka, to się dzieje naprawdę i teraz, gdy odwróciłam głowę i zobaczyłam światła, tłum ludzi płynących z muzyką i co tu dużo mówić, w tej jednej chwili poczułam wspólnotę. 
Chcę czuć. Nie uwieczniać i nie relacjonować. Nie tylko wspominać. 
Takie moje małe, prywatne przebudzenie. 

8 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *